Zodiac/Zodiak

Tytuł: Zodiac/Zodiak
Produkcja: USA, 2007
Gatunek: Film o seryjnym mordercy
Dyrekcja: David Fincher
Za udział wzięli: Kowboj z Brokeback Mountain, czołowy narkoman Hollywoodu, ojciec Jacka z Losta
O co chodzi: Policja i dziennikarze szukają seryjnego mordercy

Ściskasz się w lasku – nie dożyjesz brzasku

Jakie to jest: Filmy Davida Finchera można w skrócie podzielić na dwie kategorie: wybitnie wizjonerskie (Fight Club, Se7en) i dobre, acz nie porywające (Alien 3, Panic Room, The Game). Zodiac, który nadszedł po tradycyjnej kilkuletniej przerwie, łapie się pośrodku tych dwóch grup.

W swoim aktualnym dziele Fincher powraca do tematu, który już mistrzowsko załatwił w Se7enie, czyli do seryjnego mordercy. W tym wypadku rozprowadza autentyczną sprawę Zodiac Killera, który działał w latach 1968-70 w San Francisco. Sprawa Zodiaca była kamieniem milowym w tworzeniu współczesnego medialnego (i życiowego) kanonu zachowań seryjnych morderców – obsesja na punkcie rozgłosu, ślady zostawiane na policji, listy z szyframi, współpraca z detektywami – wszystko, co u masowego widza upowszechniło się właściwie dopiero po Milczeniu Owiec. Sam Zodiac też jest od lat obecny w kinie – od licznych ekranizacji aż po masowe nawiązania do tej postaci – np. już w pierwszym Brudnym Harrym, co zresztą jest mocno pokazane w filmie Finchera.

Jak wiadomo, kiedy trailer mówi „Film oparty na faktach” chce nam przekazać „Trzymajcie się z dala od tego filmu”. Oczywiście życie pisze najlepsze historie, ale Hollywood – jeszcze lepsze. W tym wypadku reżyserowi udało się na szczęście połączyć autentyczną historię z filmowym dramatyzmem. Widać, że mocno podfilmizował fabułę, starając się, byśmy cały czas byli zainteresowani przebiegiem śledztwa i bohaterami. Akcja toczy się cały czas dobrym, równym tempem, również w okresach typu „a potem przez 15 lat nic się nie działo”. Mimo to film niestety nie ma nawet odlegle takiej epy jak Se7en, gdzie Fincher mógł robić co mu się żywnie podoba – tutaj jednak musiał się nieco trzymać ograniczeń wynikających z „faktów autentycznych”. Nie ma tu aż tak epicznie pokazanych morderstw i spektakularnych przygód bohaterów – mamy za to świetnie pokazane śledztwo i perypetie go prowadzących, któremu klimatem najbliżej jest chyba do… Nagiego Instynktu. Z drugiej strony cały czas czujemy w tyle głowy autentyzm sytuacji i świadomość, że „to się zdarzyło naprawdę”, co momentami jest bardziej niepokojące niż kreatywne wyczyny Kevina Spacey.

W redakcji robota aż furczy

Porównania do Se7en siłą rzeczy są nieuniknione. Oba filmy mają sporo elementów wspólnych – od trochę podobnego stylu wizualnego, nawet po biura, mieszkania i aparycje głównych bohaterów. Również typowe policyjne rozmowy śledcze partnerów naturalnie w obu filmach wyglądają podobnie. Tu nie mamy co prawda spływających deszczem ulic i mrocznych slumsów, ale okazuje się że miasto nocą czy pustkowie w słoneczny dzień pokazane w odpowiedni sposób potrafi być równie złowrogie. Bardzo ciekawą rolę spełnia muzyka – z jednej strony kawałki z epoki pomagają budować atmosferę oldskulu, z drugiej w scenach dramatycznych jest ona dyskretna i praktycznie niezauważalna. Nawet niektóre sceny zabójstw Zodiaca odbywają się w zupełnej ciszy muzycznej, za to silnie operując efektami dźwiękowymi. Tym niemniej film nie jest tak thrillerowy jak Se7en – tu nigdy nie zbliżamy się nawet do takiej atmosfery zaszczucia i kontroli zabójcy nad zdarzeniami. Niestety „fakty autentyczne” mocno niwelują ten element napięcia w akcji.

W Zodiacu przewija się kilka głównych wątków, związanych z poszczególnymi postaciami. Co ciekawe, żaden z nich nie dotyczy tak naprawdę samego zabójcy i jego motywacji, co było osią Se7en. Skupiamy się tu raczej na motywacji prowadzących śledztwo bohaterów – dwójki dziennikarzy (Gyllenhaal, Downey Jr.) i dwójki policajów (Mark Ruffalo, Anthony Edwards). Głównym atutem filmu są te właśnie, świetnie zrobione postacie – zbudowane wg filmowych schematów, a jednocześnie bardzo autentyczne w swoich działaniach i gadające dobre dialogi. Widz szybko zaczyna się z nimi utożsamiać, jednak niestety, przez większość filmu panowie ci nie znajdują się w żadnym bezpośrednim niebezpieczeństwie, więc trochę dramatycznej pary idzie tu niestety w gwizdek.

Lekkie zachmurzenie w SF

W motywacji bohaterów mamy ładnie przedstawiony przypadek, gdzie pojedyncze czyny jednego człowieka stają się na lata obsesją grupy innych (George Lucas powinien wiedzieć, o co chodzi). O ile jedni potrafią sobie z tym jakoś poradzić odchodząc z pracy lub popadając rozsądnie w alkoholizm, inni (Gyllenhaal) zatracają się zupełnie w rozwiązywaniu sprawy, która pozornie nie ma rozwiązania, niczym zabójstwo JFK. Widzimy, że im bliżej bohater zbliża się do spodziewanego końca, tym więcej pojawia się nowych wątków i wątpliwości – stąd też, hiperbolicznie może on drążyć temat do śmierci i nigdy nie znaleźć wyjaśnienia zagadki Zodiaca. Co ciekawe, w ciągu 22 lat akcji filmu parokrotnie zmienia nam się para głównych bohaterów – w zależności od tego, czy to akurat policjanci czy dziennikarze wpadają na nowe ślady. Jest to dość ciekawy zabieg, ładnie podtrzymujący zainteresowanie widza – nawet w okresach gdy w karierze Zodiaca występuje brak akcji.

Wizualnie – typowy Fincher. Paleta brązów, statyczne ujęcia, spokojne prowadzenie kamery. Tym razem mamy też kino szerokiego kadru – teleobiektywy David zostawił w domu. Cały film mocno stara się trzymać klimat kina detektywistycznego właśnie z początku lat ’70 – łącznie zresztą ze stylizowanymi na stare czołówkami Warnera i Paramount na wstępie. W filmie Fincher chyba pierwszy na taką skalę raz zdecydował się pobawić trochę kompem, by poumieszczać kamerę w różnych dziwnych miejscach. Nie wiem czy taki był jego zamysł czy też nie, ale te ujęcia wyszły mu strasznie rysunkowo – aczkolwiek koncepcyjnie są w dechę (np. widoczne w trailerze ujęcię mostu Golden Gate „kręcone” ze szczytu przęsła). Film mega epatuje oldskulem, konkurując tu sprawnie z Monachium Spielberga. Należy się rispekt za całą rekwizytornię i scenografię tych lat, łącznie z autentycznymi telewizorami i gierką Pong. Twórcy też nie pieścili się za bardzo z budżetem i przerabiali całe ulice stosownie do epoki – dyktą lub Photshopem (paradoksalnie, w epoce kina SFXowego, rzadko się już dziś widzi coś takiego). Oczywiście jest to taki mocno stylizowany oldskul – główni bohaterowie, żeby nie alienować widza, chodzą we względnie normalnie wyglądających lumpach i fryzurach… Twórcy fajnie operują też przebiegiem czasu, z jednej strony informując nas co chwila planszami, że dana scena dzieje się „Półtora miesiąca później”, z drugiej dyskretnie stopniowo podmieniając scenografię i charakteryzację postaci.

Pomimo wszystkich swoich zalet i umiłowania dawnych czasów, Zodiac nie jest niestety filmem, który zbliżałby się do sztandarowych tytułów Finchera, jest to raczej Se7en Very Lite. Tym niemniej jest bardziej niż świetnie zrobionym policyjnym thrillerem, z lekką domieszką Wszystkich ludzi Prezydenta. Mimo braku epiczności jest stosunkowo mroczny i doskonały do oglądania. Dla fanów i Finchera, i detektywów, polecam to ja.

Ocena (1-5):
Oldskul: 4
Zagadka kryminalna: 5
Straszność i napięcie: 2
Fajność: 5

Cytat: It’s your birthday. I’ll take the body.

Ciekawostka przyrodnicza: Seryjni mordercy z reguły są chronicznymi kłamcami – i jak tu wierzyć w ich liściki?

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

4 Komentarze(y) na Zodiac/Zodiak

  1. ja też polecam. w klimacie;)

  2. irytujacy niedosyt Zodiaka

  3. Zapraszam na prelekcje o filmowych seryjnych mordercach w marcu na Pyrkonie – bedzie wiecej, nie tylko o Zodiaku;)

Dodaj komentarz