Host, The

Tytuł: The Host
Produkcja: Korea (Południowa), 2006
Gatunek: Film o potworze
Dyrekcja: Joon-ho Bong
Za udział wzięli: Różni Koreańczycy (Południowi)
O co chodzi: Potwór-mutant z Seulu porywa dziewczynkę. Rodzina idzie ją ratować.

Potwór i kaczuszki

Jakie to jest: Według jednego z bardziej egzotycznych urban legendów największa wytwórnia filmowa świata należy do Kim Dżong Ila i mieści się w Phenianie. Za państwowe pieniądze kręci ona najdroższe na świecie superprodukcje dla jednego tylko widza. Niestety omawiany tu film nie powstał w Phenianie, a w Seulu, więc musiał się zadowolić całkiem przeciętnym budżetem. Ale z drugiej strony możemy obejrzeć go wszyscy.

Film można śmiało określić jako powrót do korzeni. Kino o zmutowanych potworach, które narodziło się w Japonii, zrobiło tour po Ameryce i w udanym wydaniu powraca z bagażem doświadczeń na Daleki Wschód. Już na samym początku mamy ukłon w stronę twórczości japońskiej – głupi Amerykanie (pół okupanci/pół strażnicy przed braćmi z północy) zmuszają podwładnych Koreańczyków w swojej bazie do wylania do rzeki setek litrów formaliny – i proszę, voila, w rzece wnet pojawia się zmutowany potwór.

Scena pierwszego ataku stwora (płazo/gado/rybiego) to istny majstersztyk kina urban-akcji. Kiedy w środku dnia wpada on w tłum piknikujących i spacerujących nad rzeką seulczyków panika i masakra miesza się z niedowierzaniem i ciekawością ludności. Przechodnie od niechcenia obserwują koreańczykogeddon najwyraźniej nie przyjmując do wiadomości tego, co oglądają. Istne cudo – jest to zdecydowanie najmocniejszy moment filmu.

Nic tak nie bawi jak cudze nieszczęście

Szybko okazuje się, że potwór porwał do swego leża dziewczynkę, na której ratunek wyrusza rodzina – ojciec, dziadek, wujek i ciotka. Władze nie są skłonne do kooperacji, gdyż za namową Amerykanów zajmują się raczej spryskiwaniem rzeki w obawie przed infekcją niż szukaniem mutanta. Nasi herosi muszą pokonać szereg przeciwności losu i poradzić sobie z polowaniem na potwora domowym sumptem, mając na karku liczne grupy rządowych prześladowców.

Jest to więc tak naprawdę przygodowo-obyczajowy film o perypetiach rodzinnych – jednak w typowo azjatyckim wydaniu. Znawcy kina np. Hongkongu doskonale wiedzą, jak w tamtejszych filmach slapstickowa komedia potrafi przejść w jednej scenie w tragedię i odwrotnie. Tu też mamy przezabawną scenę rozpaczy rodziny po domniemanej śmierci dziecka czy kilka innych skeczy kończących się śmiercią sympatycznej postaci. Tym niemniej odnoszę mocne wrażenie, że konwencja ta to w pełni świadomy zabieg reżysera, który postanawia do bólu wyjaskrawić znane schematy. Poza smaczkami typowo made in Asia, mamy tu też bowiem znane z filmów potworowo-katastroficznych motywy typu kwarantanna w wykonaniu wojska, łapanie potencjalnie zakażonych, dążenie wojskowych do ostatecznego militarnego rozwiązania kwestii kryzysowej itp. Jako bonus pojawia się też lustrzane odbicie Drużyny A, jako wrednego gangu pomagającego za pieniądze ludziom w potrzebie, a następnie wystawiającego ich do wiatru. Film ma do siebie taki dystans, że w wielu momentach film ociera się zdrowo o autoparodię, również w chwilach zaiste tragicznych.

I teraz czekamy 3 minuty

Niestety ta specyfika Hosta jest też jego największą wadą – akcja idzie nierówno, albo pędząc na złamanie karku, albo oferując dorodne dłużyzny. Nie czepiam się tu takich perełek jak moment, kiedy rodzina robiąc sobie w poszukiwaniach przerwę na popas czeka karnie w skupieniu 3 minuty, aż się chińskie zupy naciągną. Problem za to w tym, że nie znajdziemy tu specjalnej konstrukcji dramatycznej – po epicznym początku kolejne sceny pojawiają się i znikają, akcja pędzi ku jakiejś kulminacji która okazuje się parą w gwizdek, interesujące motywy są olane, a nudne – pieczołowicie eksponowane. Osobny temat to azjatyckie dialogi, które są niestety zupełnie niestrawne – nie dość, że toczą się one wg schematów konwersacji zupełnie obcych białemu człowiekowi, to jeszcze ten sam styl jest wstawiony w usta postaci anglojęzycznych, przez co wygłaszają oni kwestie jak z wczesnych translatorów netowych. Zresztą jest to chyba powszechna przypadłość, że nawet nieźli aktorzy anglosascy w azjatyckich filmach akcji prezentują poziom kunsztu mniej więcej zbliżony do przedszkolnych jasełek.

Ciekawy jest natomiast główny bohater zbiorowy, czyli sama rodzinka, delikatnie mówiąc klasycznie dysfunkcyjna. Ojciec – oferma po przejściach, ciotka – łuczniczka, wujek – aspirujący karierowicz i spajający wszystko dziadek. Każdy z nich ma swój moment bohaterstwa czy nawet (w przypadku ojca) cudownej przemiany na lepsze. Równie dobrze wychodzi im praca tak w zespole, jak i w pojedynkę (to drugie nawet lepiej), więc trudno uznać film za specjalnie familijny. Tym bardziej, że nawet abstrahując od samego tematu potwora, fabuła urąga wszelkim realiom – i zasadza się raczej w realiach slapstickowych, co wymaga od rodzinki czasem rozwiązań daleko odbiegających od możliwych do zastosowania w rilu. Motywy typu namawianie nieletniej do picia piwa przez własnego ojca pomijam.

W Korei właściwie jest jak w Japonii

Akcja toczy się lekko mówiąc, szerokim torem. Poszukiwania naszych bohaterów są nieco chaotyczne, a rząd nic nie robi w zakresie tępienia potwora. Nie do końca zresztą wiadomo kto to jest ten rząd – lekarze, policja, wojsko, Amerykanie czy grupa zakapiorów z łapanki popisująca się podczas pościgów hongkońskimi fikołkami. W pewnym momencie znacznie większym zagrożeniem niż sam płazoryb są doktorzy chcący zrobić głównemu bohaterowi operację na mózgu, w dość mglistym zresztą celu. Film ma tendencje do zboczenia sobie np. na 5 minutek z głównej linii akcji i skupienia się całkowicie na jakimś innym wątku. Postacie (nawet główne) są czasem na długo olane i często możemy się zastanawiać, czy ten kolo już zginął, bo dawno o nim nic nie było. Jednak z jakiegoś powodu właśnie ta niestandardowość filmu, który nie stara się być amerykański, a hardkorowo koreański powoduje, że odbieramy go jako bardzo świeży. To chyba próbował zrobić w swoich filmach Emmerich, ale niestety z niego jest po prostu dupa wołowa a nie filmowiec, więc wiadomo jak mu wyszło.

Wizualnie, widać, że film jest nakręcony z wielkim pomyślunkiem i dbałością o detale. Wiele kluczowych scen pokazanych jest na szerokim kącie i w nieruchomym kadrze, w którym możemy obserwować, jak wiele dzieje się na drugim planie. Efekty potwora są zrobione rewelacyjnie (acz niestety nie w Azji, tylko u nas w USA) i trzeba przyznać, że jest on pokazany jak trzeba – nie za mało, nie za wiele i pod kątami dziwnymi i strasznymi. Co ciekawe film nie ma żadnej stylistyki typowej dla horroru/filmu potworowego i nawet nie stara się generować atmosfery straszności. Zadziwiające, że mimo tego wszystko w nim pasuje i działa na widza jak należy.

Tak więc The Host to bynajmniej nie typowy film o potworze. Wbrew licznym netowym opiniom bardzo daleko mu do Aliens czy jakiegokolwiek potworowego klasyka, ale też nie aspiruje on do nich. Z jednej strony jazda na utartych schematach, z drugiej łamanie ich, co owocuje mocno oryginalnym zakończeniem. Po założeniu anty-azjatyckiego filtra i dwóch piwach polecam.

Ocena (1-5):
Azjatyckość: 5
Debiut potwora: 5
Efekty potwora: 5
Fajność: 4

Cytat: Please, this time a guy with a working cell phone.

Ciekawostka przyrodnicza: Okazuje się, że film jest przynajmniej po części oparty na faktach. Rzeczywiście miała miejsce akcja, gdzie zły Amerykanin kazał upłynnić w seulskiej rzece wuchtę formaliny. Niestety dalszy ciąg incydentu chyba nie był tak ekscytujący jak film.

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

6 Komentarze(y) na Host, The

  1. Ja nie piłam przed, a miałam spory ubaw.

  2. Film dobry… Komandorze, gdzie Was nauczyli takie recenzje pisać??

  3. Widziałem i ledwo do końca wytrzymałem. Tym razem robienie slapstickowej koreańskiej parodii innych slapstickowych koreańskich produkcji u mnie nie przeszło.

  4. Kurde, czemu każdy recenzent filmu wschodniego (zwykle japońskiego) podkreśla, jaki to obcy i niezrozumiały świat? Ja tam oglądając Klan albo Wiadomości zastanawiam się o co chodzi, a w filmach np. japońskich jakoś nie. Moim zdaniem to sciema.

  5. Dobry film, Charlie się nie zna.

Dodaj komentarz