Doomsday

Tytuł: Doomsday
Produkcja: UK, 2008
Gatunek: Postapokalipsa
Dyrekcja: Neil Marshall
Za udział wzięli: Lara Croft, Malcom McDowell, Bob Hoskins, Dr. Bashir
O co chodzi: Żołdacy faszystowskiego reżimu najeżdżają żyjącą w pokoju ludność Szkocji

Na akcji zadbaj o kult światło

Jakie to jest: Dla wielu z nas postapokalipsa jest jednym z najważniejszych gatunków filmowych na świecie, o ile nie najważniejszym w ogóle. Jest coś ulotnie romantycznego w pościgach samochodów z kolcami, zdegenerowanych bandach uczesanych w irokeza, pustynnych krajobrazach i ruinach opuszczonych miast. A że w okolicach tych przebywa najczęściej nasz niepokonany bohater (rzadko kiedy całkiem pozytywny) wysyłający na łono Abrahama rzesze mutantów i innych wrzeszczących przeciwników, efekt jest prawie zawsze satysfakcjonujący.

Niestety wygląda jednak na to, że gatunek przygodowej, brutalnej postapokalipsy przeminął wraz z dekadą lat ’80, w której się narodził. Następne lata serwowały nam albo P/A oparte na hi-conceptach (I Am Legend), albo oparte na zombies (Resident Evil 3), albo hollywoodzko ugrzecznione (Waterworld). Od klasyki odeszliśmy zatem dość daleko – aż do teraz.

Neil Marshall, po sporym sukcesie Dog Soldiers i jeszcze większym Descenta, postanowił wziąć się za wykopane kino wysokobudżetowe. I jak to często w takich przypadkach bywa, zrealizował swój projekt marzeń oparty na planach z dzieciństwa i inspirowany klasykami młodości. Stworzył zatem kino postapokaliptyczne w niemal czystej postaci – acz ze sporą dawką postmodernizmu, inspirowane praktycznie wszystkim, co się liczy w tym gatunku, plus kilkoma motywami dodatkowymi.

Kwiecień 2008, czyli swojskie czasy – w Glasgow wybucha epidemia wirusa o bardzo oryginalnej nazwie Reaper. Rząd UK nie jest w stanie opanować błyskawicznie postępującej infekcji, więc wpada na bardzo racjonalne rozwiązanie. Odgradza Szkocję od reszty świata murem Hadriana – odbudowanym w żelbetowej, 10-metrowej postaci, strzeżonej przez wojsko i automatyczne działka. Mur staje się zarazem nagrobkiem dla milionów uwięzionych za nim ludzi, którzy bez nadziei na jakikolwiek ratunek stopniowo wymierają na epidemię wirusa – nie zapomniawszy się jednak wcześniej stoczyć w odmęty amoralnego apokaliptycznego amoku. Szkocja umiera we własnych rzygowinach, gwałcąc się i pożerając nawzajem.

APC lowrider

Mija 30 lat, ludność świata żyje sobie udając, że nic się nie wydarzyło – do tego stopnia, że rząd brytyjski wstrzymuje prace nad szczepionką na Reapera. Jednak sprawiedliwości dziejowej stało się zadość – Wielka Brytania tonie w recesji, zamieniając się niemal w kraj trzeciego świata, pełny żyjących w ścisku bezrobotnych i bezdomnych, utrzymywany przy życiu tylko przez faszystowski aparat przymusu. I w tych właśnie rozkosznych okolicznościach w Londynie pojawia się Reaper. Pomimo izolacji centrum miasta rząd zdaje sobie sprawę, że w ciągu 48 godzin epidemia stanie się nie do opanowania. Jedyną nadzieją jest misja do opuszczonej Szkocji, gdzie – jak wieść gminna niesie – być może udało się znaleźć szczepionkę na wirusa. Miałby tego dokonać pozostawiony tam niejaki doktor Kane, który wzorem pułkownika Kurtza stworzył swoje własne utopijne społeczeństwo.

Do tego zadania zostaje wyznaczona jednooka Major Sinclair (Rhona Mitra), która wzorem Snake’a Plisskena musi przeniknąć za mur bezprawia i w oznaczonym czasie powrócić ze szczepionką. Wzorem Aliens, Sinclair do pomocy dostaje oddział woja wyposażony w mega-na-wypasie broń i osprzęt, a za sam mur śmierci dostaną się specjalnymi wozami pancernymi, wzorem Czarta Tannera z „Alei potępienia”.

Po przekroczeniu muru nasi wojacy trafiają do niegościnnego świata składającego się głównie z ruin, pełnego zbrojnych w pałki z kolcami punkowców na motorach. Zanim misja przystojnej Major Sinclair dobiegnie końca, będziemy świadkami numeru musicalowego, wizyty w średniowiecznym zamku, przeszukania magazynu z Arką Przymierza, przejażdżki zabytkową koleją, a wielu bohaterów nie doczeka końcowych napisów ginąc w starciach z tłumem wroga wzorem Rangersów z Black Hawk Down. Nie zapomnijmy też o motoryzacyjnym starciu na drodze z konwojem irokez-wykolejeńców, którego nie powstydziłby się sam Max Rockatansky.

Powiem krótko: Doomsday funduję nam oszałamiającą dawkę akcji w stylu lat ’80 podaną w tempie XXI wieku. Mamy tu i strzelaniny, i bijatyki, i pościgi, i akrobacje, i genialne sceny napięcia na których można odwalić z nerwów. Wszystko to podane w opętańczym montażu, gdzie niektóre ujęcia mają po kilka klatek i z mega rozmachem zdjęciowym. Jest to niemal wzorowo (acz ahollywoodzko) wykonane kino akcji. I choć każdą kliszę rozpoznajemy do bólu i każda akcja ma dla nas oczywiste zakończenie, z przejęciem chłoniemy z ekranu mieszankę emocjonalno-wizualną. Aż dziw bierze, jak po dwóch poprzednich, właściwie kameralnych filmach Marshall dał radę tak swobodnie zrobić takiego spasa.

A kuku

Ilość wątków i motywów w filmie po prostu przechodzi ludzkie pojęcie – od epidemii, przez hi-techowych komandosów po fantasy – jak wspomniałem, ilość nawiązań do klasyki jest gigantyczna. Najniższe jednak ukłony Doomsday wykonuje oczywiście w stronę Mad Maxa i Ucieczki z Nowego Jorku, na co zresztą wskazują nazwiska dwóch żołnierzy z oddziału (Miller i Carpenter – zresztą typowy chwyt Marshalla).

Doomsday wpisuje się też w popularny ostatnio ciąg filmów, których post-punkowi twórcy podświadomie tęsknią najwyraźniej do faszystowskich rządów w UK (V for Vendetta, Children of Men, 28 Weeks Later). Nie wiem, może to jeszcze jakieś kontestacyjne wspomnienie po latach ’80 – na co może wskazywać fakt, że np. doomsdayowy premier nazywa się Hatcher… Co ciekawe motyw ten ponownie się sprawdza – tu np. scena zamykania przez wojsko bramy w murze jest naprawdę mega mocna i wstrząsająca.

A propos punków, świat post-Szkocji zamieszkuje ciekawa subkultura wytatuowanych irokezowców zajmujących się głównie bieganiem z wrzaskiem, jak również konsumpcją innych przedstawicieli gatunku ludzkiego. W wolnych chwilach oddają się rozrywce typu burleska, serwowanej przez swojego szefa imieniem Sol. Jak nietrudno się domyśleć, to właśnie Sol jest głównym złym, z którym będzie musiała zmierzyć się Major Sinclair.

Mimo obecności całego oddziału, film ma bowiem zasadniczo jedną główną bohaterkę w postaci pani Major, nazywanej tak wzorem Major Kusanagi. Sinclair pochodzi właśnie z odciętej Szkocji, skąd uratowała się jako mała dziewczynka w ostatniej chwili przed zamknięciem bram w murze. Prezentuje typowy archetyp P/A antybohatera – cyniczny, pozornie wszystkowdupiemający, ale skrywający jakieś uczucia i hołdujący zasadom, a przy tym mega killerski. Acha, i mimo swoich lat ma całkiem na miejscu tyłek. Wśród innych bohaterów pojawią się rewelacyjny jak (prawie) zawsze Bob Hoskins jako szef policji i Malcom McDowell jako Kane. O tym ostatnim niestety mogę powiedzieć tylko tyle, że jego postać jest mocno zmarnowana – i poza kilkoma patetycznymi tekstami niewiele wnosi do filmu. Także jego filozoficzne podejście do całej kwestii epidemii i nowego ładu służy bardziej jako ozdobnik fabularny niż jakikolwiek element konstrukcji filmu – szkoda. Dobrze jednak, że to McDowell, który potrafił tchnąć jednak jakiś kult w tę kiepską postać.

Parada równości

Zatem Doomsday mimo całej swojej wzorowej realizacji niestety momentami też nawala. Po pierwsze film jest pełen małych i dużych głupotek logicznych – jak np. dość swobodne podejście bohaterów do procedury odkażania się po kontakcie z morowym powietrzem. Innym wkurzającym motywem jest też fakt, że ludność urodzona i wychowana już po zagładzie Szkocji posługuje się całkiem normalnym językiem i słownictwem, zamiast przejść na jakieś pocharkiwania i bełkot. Również ich poziom higieny czy wyczucie estetyki mało licuje z wizerunkiem degeneratów-kanibali. Momentami kuleje też dramatyzm filmu – po pierwszej strzelaninie z wrogiem akcja mocno przysiada i widać, że Marshall nie bardzo miał pomysł co zrobić z drugim aktem. Także np. starcie Sinclair z laską Sola jest takie sobie – zarówno wizualnie (siekana walka dwóch ewidentnie nie umiejących walczyć aktorek) jak i fabularnie – laski po prostu spotykają się i zaczynają lać. Jakże lepiej ta scena przebiegałaby np. na dachu uciekającego pociągu… Ostatni duży zarzut to sam główny zły, czyli Sol. Nie sprawia wrażenia groźnego przywódcy (kiwka, Lord Humungus), raczej „inteligentnego świra”. Jego postać jest strasznie płaska, pomijając, że sam odtwarzający go Craig Conway średnio nadaje się do tej roli.

Audio-wizualnie film łączy dwa style. Zdjęcia to czysty rok 2008. Zmieniająca się kolorystyka w zależności od miejsca akcji, fajne, czasami dość ekstremalne oświetlenie, kamera w miejscach dziwnych i strasznych- to się podoba. Natomiast muza to typowy pastisz kina akcji naszej młodości. Tyler Bates dał radę fajosko naśladując ten styl, jednak bez robienia z niego retro. Nie ma jednak obaw – Hansów Zimmerów tu nie uświadczymy.

Zapewne zapytacie: skoro ten film jest taki super i prawie tu zemdlałeś Komander, to czemu nie dałeś mu „Film podobał mi się”? Otóż po wyjściu z kina nie pozostawia on tego wrażenia, które pozwala nazwać film bezbłędnym mega-wypasem. Gdzieś tam pamiętamy nie do końca płynne przejścia akcji, gdzieś tam czujemy, że finały poszczególnych scen nie zawsze dają nam poczucie zadowolenia z dobrze obejrzanej epki. Wydaje się, że podczas pisania scenariusza Marshall miał pomysły na masę fajnych scen – ale nie zawsze wiedział, jak je dobrze wykorzystać czy zamknąć. I tak jak wszystkie logiczne słabości fabuły udało mu się zamalować świetną akcją, o tyle na koniec filmu czujemy jakiś mieszany posmak…

Ale. Doomsday to czyste P/A. To czyste lata ’80 zapodane dla widza, którego nie było wtedy jeszcze na świecie. Więc omińcie poprzedni akapit i zasuwajcie do kina!

Ocena (1-5):
Anarchy in the UK:
5
Klimacik 80s: 5
Epa: 5
Fajność: 5

Cytat: It’s feeding time in the fucking ZOO!

Ciekawostka przyrodnicza: Pierwotnie muzyka w filmie miała być wyłącznie syntezatorowa, jak u Carpentera. Jednak okazało się, że takie podejście słabo gra z nowoczesnym montażem akcji, więc zdecydowano się na bardziej konserwatywne podejście do kompozycji.

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

15 Komentarze(y) na Doomsday

  1. Nie widzialem jeszcze filmu, nie przeczytalem recki, nie widzialem tematu na forum, zobaczylem tylko oceny autora…werdykt – pojde na to do kina.

  2. FILM!!!!!!!!! PODOBAł!!!!!!!!!!!! MI!!!!!!!!!!!!!!! SIę!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

  3. Zgadzam się z tą recką w 100%. Byłem wczoraj i nie nudziłem się ani przez moment. Niektóre sceny żywcem skopiowane, ale zabawa z rozpoznawaniem źródła zapożyczeń jest naprawdę przednia. To jakby ktoś wrzucił wszystkie moje ulubione filmy do blender i przygotował mi drinka na wieczór, a jeśli nie przejmować brakiem logiki, napój ten smakuje wybornie. POLECAM

  4. jak ktos sie chce posmiac to polecam recenzje na onecie napisana przez jakas idiotke. Dla zachety zacytuje fragment "Wybuchowe pościgi za ślicznym chryslerem, sadystyczne pojedynki na średniowieczną broń białą i futurystyczną broń palną".

    Przykre jest, ze tacy "ludzie" stanowia wiekszosc widowni 🙁

  5. Recka z gatunku przedpremierowej Cloverfielda z FW – napisana chyba na podstawie trailera.

  6. Recka tak mnie zaintrygowała ,że zaraz lecę ostatni seans do kina 🙂

  7. Tej, Dżej Dżej, dodaję koment nie w temacie, ale przed chwilą sprawdziłem, że nowa, lepsza ZP jutro będzie miała rok. Przydałby się jakiś megawypaslujczy eksklusiw, dajmy na to wywiad ze Spielbergiem, że ZP jest najlepszą stroną o sci-fi jaką widział, czy cóś… 😉
    Jeśli nic nie macie, to ETA do rocznicy na teraz 3:21 min.
    and counting…

  8. Ktos zauwazyl, no prosze:)

  9. Mam nadzieję, że codziennie sprawdzałeś 🙂

  10. Codziennie nie, ale w miarę często 🙂
    Czasami irytują mnie skrótowce, bo jak już pisałem w "Masz coś do nas?" wciąż nie ma słowniczka-pomocniczka, a niektóre sformułowania są nader enigmatyczne. 🙁
    No to co na urodziny?! Wywiadzik ze Stiwenem Szpilbergiem? a może cutnięte przez directora scenki chestbursta z położniczego w AvP2? …chociaż może tej drugiej propozycji lepiej nie przyjmujcie…

  11. "To czyste lata ’80 zapodane dla widza, którego nie było wtedy jeszcze na świecie. Więc omińcie poprzedni akapit i zasuwajcie do kina!"

    kurde, nie wiem, moze widzialem Dooma zamiast Doomsaday, ale dla mnie w tym filmie z lat 80 nie ma nic. wszystko ladne, sterylne, grzeczne, ot, takie wariactwo w sam raz dla dzisiejszej mlodziezy: kolorki sie zmieniaja, ze oczoplasu mozna dostac, kamerka lata jakby trzymana przez epileptyka, full durnych odwolan do klasyki na zasadzie: "Wow, patrzcie, jaki ze mnie postmodernistyczny kultowieci. tyle filmow, ile ja sie naogladalem, to nikt sie nie naogladal", slowem, jedna wielka padaka. do Hardware, Predatora, Mad Maxa I/II, Dust Devila oraz innych hardkorowo minimalistycznych, szpetnych i ciezkich proodukcji z lat 80-tych droga hen daleka. tutaj wszystko jest po chamsku amerykanskie, przewidywalne i nastawione na dzisiejsza nastolatkwa publike. ja tam lache klade na takie kolorowe pierdy.

  12. A mi film podobał się :). Pierwsze wyjście do kina od dłuższego czasu i nie żałuję.

  13. Ja tam na tym byłem, miód i wino piłem…. Film mocno kojarzył mi się z niegdysiejszą reklama Lecha: " tera wychodzą rycerze, no i wskakuja do helikoptera, i przelatuje wieloryb! No i docierają do szejka. Czemu do szejka? Bo u szejka najlepsze imprezy…Acha."
    Nie żałuję seansu, lecz po recce byłem nastawiony na większy miód…

  14. Wrazenia swiezo po seansie:
    Mysle ze Molzey trafil w 10tke, za duzo motywow upchanych na sile, np. caly motyw z klimatami sredniowiecznymi wymylony i wprowadzony jak przyslowiowej dupy! Mi nie pasowal.
    A poza tym klimatyczne i zajebiste wprowadzenie, rewelacja poprostu – ale tak gdzies do momentu wprowadzenia robina hooda co nie strzela z luku a tak samo jak pies jezdzi koleja!
    Za to niezla koncowka i samo zakonczenie.

    Aha! No i Snake Plissken byl kobieta 😉

  15. W pewnym momencie film pojechał w niezamierzony pastisz i …śmieszność niemal, ale i tak czekam na 28 miesięcy później.

Dodaj komentarz