Repo! The Genetic Opera

Tytuł: Repo! The Genetic Opera
Produkcja: USA, 2008
Gatunek: Rock Opera
Dyrekcja: Gość od Piły
Za udział wzięli: Spy Kidówa, Giles, Paris, Sarah Brightman, Ogre
O co chodzi: Trudne, acz śpiewne dzieciństwo w genetycznym świecie

Cała Sarah śpiewa z nami

Jakie to jest: Był sobie raz Darren Lynn Bousman i nakręcił kilka filmów po przygodach Piły. A potem nagle zaskoczył publiczność w mojej osobie kręcąc musical. Oczywiście zaskoczenie wynikło głównie z mojej niewiedzy, gdyż Darren pracował przy scenicznej wersji Repo! jeszcze zanim ktokolwiek usłyszał o Pile. Nic więc dziwnego, że podobnie jak wielu przed nim, łyknąwszy glorii Hollywoodu postanowił się wziąć za swój projekt marzeń, a w każdym razie bliski sercu.

Repo! to film z gatunku tych, które kręci się dla siebie nie mając nad sobą nikogo i mogąc pojechać tak ostro, jak ci się tylko podoba. Ze wszystkich stylistyk, których w filmie jest masa, najwłaściwiej nazwać go chyba gothowym – aczkolwiek mamy tu sporo postapokalipsia (podtyp „degrengolada”) z lekkim posmakiem cyberpunka, a także samej Piły.

W naszych postmodernistycznych czasach widzieliśmy już sporo pieprzniętych musicali – ale nawet na ich tle Repo! się wybija. Sprawa stosunkowo prosta: świat przyszłości, ogarnięty chorobami. Mocno szablonowa korporacja GeneCo oferuje zatem rozwiązanie w postaci masowych przeszczepów organów. Sprzedawane są one na raty – a kto zalega z płatnościami musi się liczyć z wizytą komornika – Genetic Repo Mana, który przy pomocy skalpela odbiera kredytowany towar. Ta absurdalna koncpecja doprawiona jest motywem panującej w społeczeństwie przyszłości mody na chirurgię lifestylową oraz uber-narkotyku Zydrate, dobywanego przez rabusiów zwłok z tychże.

Jeszcze nerdy bedą się modlić do Paris

W tej niebanalnej scenerii za pomocą śpiewogry roztrząsamy tragiczną historię Repo Mana (Anthony Stewart Head), w cywilu doktora i zatroskanego ojca chorej Shilo (Alexa Vega). Na drugiej linii frontu mamy temat schedy po bogatym oligarsze – prezesie GeneCo, który stoi nad grobem i przed perspektywą oddania firmy jednemu ze swoich trzech obłąkanych dzieci. Przy tej okazji zadziwiające jest, jak wiele autentycznych wątków biograficznych można doszukać się w postaci jego córki Amber Sweet wiernie granej przez Paris Hilton. Jeśli Paris pojęła cokolwiek ze swojej roli, a w sumie nie widzę czemu nie, to moja opinia o poziomie jej intelektu podnosi się o dużo – nasza rodzima Doda nawet za milion lat nie wpadnie na to, by nakręcić o sobie coś tak zdystansowanie autoironicznego.

Z kolei koleżanka Alexa Vega trzeba przyznać przystojnie wyrosła i na ekranie lansuje się na jedną z gotyckich figurek Alicji. Niestety nie jest dla mnie do końca jasne kryterium jej obsadzenia w głównej roli, skoro nie jest w stanie osobiście zaśpiewać wszystkich swoich piosenek, ale generalnie nie mam z nią większego problemu. Weteran Giles wiernie powtarza swoją śpiewną kreację z Buffy, czyli znośnie. Natomiast niekwestionowaną gwiazdą śpiewaczą w całej tej ekipie jest bez wątpienia Brightman Sarah (Niedowidząca Mag), której też dano najlepsze w sumie utwory. W tle mamy jeszcze narratora Terrance Zdunicha, który jest autorem pierwowzoru scenicznego, a tu robi za rabusia grobów i jest chyba jedyną osobą z oryginalnej obsady, która zachowała swoją rolę. Reszta aktorów ma znaczenie epizodyczne, nawet Paris, która chyba śpiewa tylko jeden kawałek.

Bez wezwania do zapłaty

Film pławi się we własnej radosnej niskobudżetowości – kilka slumsowych (acz zbudowanych) setów obficie uzupełnionych niespecjalnie realistycznym CGI i miękkim filtrem plus rekwizytornia sprawiająca wrażenie „sprzęty ze złomu i kostiumy na wagę”. Co tu dużo gadać – Repo! jasno nami imputuje swoją teatralność, i słusznie, gdyż inaczej byłby dziwny w ten niedobry sposób. W ogóle odnoszę wrażenie, że stylistyka momentami mocno nawiązuje (świadomie bądź nie) do Rocky Horror Picture Show, ale może znajdą się wśród naszych czytelników lepsi analitycy, którzy potwierdzą lub obalą tę tezę; może to po prostu styl postmodernistycznych musicali. Co ciekawe, design i styl stoją momentami mocno obiema nogami w świecie Jigsawa – dzięki chociażby skomplikowanym przyrządom chirurgicznym Repo Mana i scen jego krwawych najść komorniczych. Osoby mdlejące na widok sadystycznych zbliżeń filmowej krwi i skalpela będą zatem miały okazję do częstych wyjść po herbatę do kuchni. Acha, co bardziej skomplikowana narracja, na której wyśpiewanie szkoda czasu zawarta jest w animowanych wstawkach komiksowych.

Jak słusznie zwrócił moją uwagę Garret, Repo! nie jest typowym musicalem, a rock operą. Nie uświadczysz tu nieśpiewnych dialogów, również tańcy za wiele nie ma. Wszelkie kwestie postaci wygłaszane są zatem śpiewem – nic zatem dziwnego, że film jest rekordzistą w kategorii liczby zawartych piosenek (bodajże 58). Dominuja tu monologi, choć oczywiście mamy też kilka naprawdę genialnych wymian zdań (np. Blind Mag z Shilo w jej domu). Melodie są zatem bardziej epicznie/rockowo śpiewne niż densowe – dzięki temu film bardzo fajnie na nas oddziaływuje jak jeden wielki teledysk, sącząc z ekranu epę nawet w spokojnych momentach.

In the opera tonight

Mam jednak niezły problem z oceną tego najważniejszego elementu filmu, czyli muzy. Każdy kawałek z osobna jest świetny i chwytliwy, nadaje się do nucenia pod prysznicem i w spożywczym. Jednak brak tu czegoś naprawdę ekstra, co wryje się w mózg i co można miesiącami mieć jako dzwonek w telefonie czy słuchać na ripicie z MP3 playera. Tutaj właściwie każdy utwór ociera się o ten poziom, jednak żaden go nie osiąga. Każdy zaczyna się mega epą (In the Opera Tonight, Infected, Things You See in a Graveyard), ale potem w trakcie jakoś zjeżdża. Wielka szkoda, bo jakby z trzech piosenek skleić tu jedną mocną, mógłby to być hit wszech czasów. Oczywiście minus ten nie jest żadnym miernikiem jakości musicalowej, jako że wiele klasyków również nie posiada takiego czad kawałka, ale dla mnie osobiście jest to mocny mankament.

Czytając historię Repo! dowiedzieć się można, że sama fabuła przeszła mocną ewolucję nawet jeszcze na scenie i to co widzimy dziś jest efektem lat ulepszania. Niestety momentami to widać – np. wątek Zydrate, który początkowo był osią fabuły i tu z początku jest tak lansowany, w końcu okazuje się tylko tłem i istotny jest właściwie wyłącznie dla Paris.

Tak więc Repo! to film bardzo dobry, ale z kilkoma dziurami jakościowymi, które dzielą go od Wielkości. Wielki respect dla Bousmana i Zdunicha, bo świat w którym jest ten film, jest znacznie lepszy od światów, w którym go nie ma. Tytuł ten wydaje się jednak raczej jakimś manifestem gatunku, drogą dokądś, bardziej sygnałem niż dziełem samym w sobie. I nic dziwnego – twórcy, jako to zwykle bywa, planują bowiem trylogię.

Ocena (1-5):
Rock: 4
Opera: 5
Musical: 3
Fajność: 4

Cytat: Daddy’s girl’s a fucking monster

Ciekawostka przyrodnicza: Film był kręcony na cyfrze HD, jak również na 16mm. Ten ostatni format przypadł scenom „wspominkowym”.

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

7 Komentarze(y) na Repo! The Genetic Opera

  1. Co do ostatniego zdania, czekajmy więc spokojnie na to co będzie dalej, czyli rimejk a potem reboot!

  2. Odnośnie braku piosenki z epą to ja tu będę się z szanownym panem komandorem kłócić, bowiem ja jako dzwonek w telefonie i do posłuchania w spożywczym mam piosenkę "Lets start this opera sh*t" którą to słucham jak tylko jest okazja, wersja z filmu nie umywa się do wersji z oficjalnego soundtracku.

  3. Pono w soundtrack zamieszany był Yoshiki z X-Japan?

  4. Czekałem z ogromną niecierpliwością na Repo! Byłem nastawiony jak najbardziej pozytywnie, w końcu to robota Bousmana, do tego Anthony Head, Terrance Zdunich, Bill Moseley czy oczywiście Ogre 😉 Szykowało się rewelacyjne widowisko, w dodatku musical! A jako fan opery i wszelakiej maści musicali nie mogłem chcieć niczego więcej.
    Do filmu dodatkowo przekonywała mnie Sarah Brightman i jej anielski głos. I tylko ona mnie nie zawiodła..
    Repo! okazał się pastiszem, żartem czy groteską. Słabą operetką. A szkoda, bo można by wykorzystać taką obsadę i zrobić porządny, mroczny i zachwycający musical. Bousman tyczasem poszedł w stronę krytyki konsumpcyjnego społeczeństwa, celebrieties czy wszelkiej maści komercji i monopolizacji. I nawet jako takowy pastisz, film wypada bardzo słabo. Piosenki są banalne, niespójne, nawet pomimo przyzwoitego wykonania. Scenariusz niezbyt solidnie napisany, zabrakło nawet chęci by przedstawić historie bohaterów. Zamiast tego mamy wstawki komiksowe "co było x lat temu". I co po dobrych aktorach/muzykach, jeżeli reżyser nie wie czego szuka, a scenarzyści nie znają się na swojej robocie. Wszystko jest przesadzone i gdy już wydaje się, że łapiemy tą konwencję – wkracza sentymentalna historia o Marnie. Dostajemy poszkwil. Szkoda.
    W całym tym koglu moglu (to ma być horror? komedia? musical? dramat rodzinny? film dla młodzieży?) broni się i to jak

    Sarah Brightman

    oklaski i brawa, owacje na stojąco. Chromaggia jest rewelacyjna, i wytrzymam te 1:30h tylko po to, by móc jej wysłuchać. Szkoda, że tak mało pozwolili jej śpiewać.
    Paris Hilton nie drażni tak bardzo jak film, co wcale nie jest pochwałą dla Paris.

  5. gothowym to bym tego filmu nie nazwal 🙂 a muza troche zbyt lagodna, oczekiwalem czegos mocniejszego

  6. Co do tych nawiązań do Rocky'ego, to poza tym podstawowym poziomem (tzn. śpiew i taniec do rockowych kawałków) to są produkcje zbyt różne jednak. W RHPS cała frywolność Transylwańczyków (?) pokazana jest na zasadzie kontrastu ze światem skostniałych zasad moralnych (Brad i Janet). W Repo nie ma w zasadzie do czego się odnieść w kwestii "normalności" – świat jest taki sam od początku do końca, nawet narrator jest jego częścią.

    Może Lord M. coś doda, bo mi tyle tylko przyszło na myśl na tę chwilę. Tak czy siak dobry temat na prelekcję 🙂

  7. Film podobał mi się

Dodaj komentarz