Gauntlet & Gemstone Warrior

Dzisiaj tzw. dwupak. Raz, że setka coraz bliżej i odcinków zaczyna brakować. Dwa, oba tytuły są na tyle podobne, że warto je przypomnieć sobie jednocześnie i przy okazji zastanowić się, czy słusznie uważane są za protoplastów Diablo.

Zaczynamy od przeboju firmy Atari – gierki Gauntlet, która w roku 1985 rządziła na automatach a potem z sukcesem sprzedała się prawie na każdej ówczesnej maszynce (łącznie z ostatnią edycją przeznaczoną dla XBLA oraz PS3). Za wersję dla 8-bitowego Atari odpowiadał Gremlin Graphics oraz wydawca US Gold.

Zabawa Rękawicą polegała na wybraniu jednego z czterech bohaterów: wojownika Thora, czarodzieja Merlina, elfa Questora lub Thyrii walkirii. Wielce oryginalne indywidua, ale każdy miał swoje zalety: wojak krzepę, Merlin czary, elf szybkość, a walkiria potężną zbroję.

Po wyborze następowała ta bardziej konkretna część gry, czyli sieczka w lochach i przebicie się solo lub w drużynie do wyjścia z levelu. Na drodze stawały nam klasyczne RPG stworki: szkielety, ghoule, mumie, demony, złodzieje, a nawet sama Śmierć, która była w ciul trudna do ubicia.

Największy fun sprawiał Gauntlet w duecie. Zaproszenie do kompa kumpla podnosiło emocje i zabawę o jakieś milion procent. Gra dość poważnie wyryła się w amerykańskiej popkulturze, a niektóre teksty Mistrza Gry (tutaj narratora w gierce) w Stanach funkcjonują jako kultowe onelinery. Sukces finansowy przekuł się na kolejne sequele, a w pewnym momencie liczba leveli do pokonania wynosiła ponoć ponad 500.

Gra ukazała się na dysku i o dziwo również kasecie, choć zabawa stilonką wymagała sporo cierpliwości (o ile pamiętam bite dwie strony C-60 – Cmdr JJA).

Drugi dzisiejszy tytuł to zapomniany – głównie przeze mnie, do czego się przyznaje i dziękuje Ani za przypomnienie – RPG z boskiej SSI, czyli Gemstone Warrior. Kojarzony z Diablo dzięki charakterystycznej rozgrywce, grabieniu przeciwników czyli popularnemu lootowi, rozrzuconym potionom i samemu rzutowi na akcję.

Fabuła wysyłała nas w podziemia, aby odnaleźć pięć części ukrytego przez demony magicznego kryształu. Odnalezienie ostatniego, piątego odłamka nie kończyło gry – trzeba było jeszcze wrócić do wejścia, a to, patrząc jaki szmat drogi przyjdzie nam przemierzyć, nie było łatwe.

Gra pozwalała wybrać jeden z trzech poziomów trudności. Potem dawała do łapy kuszę, kilka bełtów i wysyłała samego w ciemność. Przyjemną podpórką był nieczęsto spotykany na Atari Save oraz tu i ówdzie rozrzucone po podziemiach magiczne przedmioty i potiony.

Jeszcze słówko o potworach, bo pomysł był fajny. Mimo licznej menażerii (od nieśmiertelnych demonów po mięsożerne rośliny, szczury i ożywieńców) bestie się nie respawnowały, a ciała ubitych znaczyły wcześniej odwiedzone obszary. Wyjątkiem były szkielety i zombie, które w zwyczaju miały podnosić się po śmierci. Podziemia, jak na porządne katakumby przystało, były pełne pułapek, ukrytych drzwi – a co więcej, generowały się losowo – tak więc każda rozgrywka była na swój sposób oryginalna. Ponownie Diablo się kłania.

Gemstone Warrior stworzyło studio Paradigm Creators, a wydało (oficjalnie tylko na dysku) w 1985 SSI. Jak to bywa, po sukcesie i uznaniu graczy Paradigm pospiesznie wydał sequel Gemstone Healer i również jak to drzewiej bywało, po raz kolejny w takim przypadku 8-bitowe Atari musiało obejść się smakiem.

Prezentacja Gauntleta:

Reklama tegoż:

Utwór muzyczny z Gemstone Warriora:

Komenty FB

komentarzy

Komercha

1 Komentarz na Gauntlet & Gemstone Warrior

Dodaj komentarz