Nightmare on Elm Street

Tytuł: A Nightmare on Elm Street
Produkcja: USA, 2010
Gatunek: Remake
Dyrekcja: Samuel Bayer
Za udział wzięli: John Connor, Kurgan, Rorschach
O co chodzi: Gość w swetrze w paski zabija we śnie teens.

Podrapać cię?

Jakie to jest: Każdy oczywiście przyzna, że Freddy to film absolutnie nie wymagający rimejkowania. I po obejrzeniu wersji nowej można się z tym tylko zgodzić – nie dlatego, że jest ona jakoś specjalnie kiepska, ale dlatego, że pod wieloma względami jest identyczna z oryginałem.

Każdy wie, że stara seria była bardzo przyjemna do oglądania – ale w porównaniu z cravenowską jedynką kolejne odcinki popadały coraz bardziej w autoparodię i totalny chaos logiczno-mitologiczny. Nie przeszkadzało to specjalnie – ale dzięki temu łatwiej było stworzyć remake, któremu trudno jest zarzucić, że nie trzyma poziomu.

Tak więc nowy Nightmare to całkiem wierna powtórka z jedynki – zarówno fabularnie jak i stylistycznie. Tu również główna bohaterka nazywa się Nancy i sekwencja zdarzeń jest z grubsza zachowana, mamy też powtórki kilku klasycznych scen z serii (wyro, wanna). Nie będę wchodził w szczegóły, bo może ktoś już zapomniał i chce się zaskoczyć.

Spanie przy otwartym oknie – OK

W kolejnych odcinkach serii (a nawet jeszcze w pierwszym) poważny problem stanowiła niemożność atakowania przez Freddy’ego w realu. Stąd komiczny motyw zasypiania bohaterów we wszelkich nieprzystających sytuacjach (np. na pogrzebie czy płynąc na basenie), a także naginanie logiki, aby tylko Freddy mógł coś zdziałać na jawie (łącznie z debilnym przejściem do reala w którymś z dalszych odcinków). W rimejku problem ten pokutuje w postaci jakichś absurdalnych mikro-drzemek, gdzie osoba długo nieśpiąca zaczyna na chwilę śnić na jawie – czyli Freddy może zawitać zawsze i wszędzie.

Bohaterami są jak zwykle generyczne nastolatki, o których trudno powiedzieć cokolwiek poza tym, że są i że goni ich Freddy. Co najwyżej mogę zaznaczyć, że w odróżnieniu od starocia chyba tylko główna bohaterka mieszka przy Elm Street, co stawia pod znakiem zapytania zasadność tytułu.

Miły odgłos

Wiadomel, że lokomotywą ciągnącą wszystkie stare Koszmary był Robert Englund i niewątpliwie jego brak najsilniej świadczy o inności rimejku – gdyby zagrał w tym i przemianować film na Freddy 8, nikt by się niczego nie czepiał. Tutaj ciężar odpowiedzialności wobec pokoleń oglądaczy wideo wziął na siebie znany i lubiany Jackie Earle Haley. Przyjął on sobie dość słuszną metodę aktorską pod hasłem „kopiuję Englunda” i trzeba przyznać, że nawet daje radę. Mimo, że nie ma chorej charyzmy starego Freddy’ego, dobrze sobie radzi w „mrocznej” wersji Krugera. Podobnie jak oryginał Cravena, ten Freddy nie jest dowcipnisiem wymyślającym różne żartobliwe śmierci dla swych ofiar, którym stał się w kolejnych odcinkach. Ten Freddy jest poważny i jest czystej krwi boogeymanem, nie autoparodystyczną ikoną (nie żeby się czepiał starych odcinków). Dzięki temu faktycznie człowiek czuje się przy nim nieswojo – oczywiście o żadnym strachu nie może być mowy, ale Haley dość dobrze tworzy postać anonimowego zabójcy czającego się we śnie. Dodatkowo makeup dość mocno modernizuje klasyczny, ale mało straszący visual Krugera – na nowego gościa po prostu nie można spokojnie spojrzeć, sam powykrzywiany ryj przywodzi na myśl japońskie horrory. Tak więc – nowy Freddy osiągnął co mógł w porównaniu z poprzednikiem. Oczywiście osprzęt pozostał konserwatywnie zachowany: rękawiczka i sweter identiko, kapelusik się ciut bardziej zdefasonował.

Kotłownia musi być

No ale to jedna strona medalu. Druga to Freddy w cywilu, czyli Kruger za życia – i tutaj Haley faktycznie błyszczy bardziej, niż kiedykolwiek Englund. Cała geneza postaci i jego przygody w dawnych czasach są znacznie mroczniejsze niż w oryginale, a i sam dawny Freddy o wiele ciekawszy. Tak jak z definicji jestem wrogiem rimejkowania klasyki, tak muszę przyznać, że pod tym względem nowa wersja mocno nadrabia. A już zupełną wisienką na torcie jest motyw winy lub niewinności Krugera – oczywiście dramatycznie żaden przełom, ale w konwencji filmu działa idealnie. No i mamy wreszcie w racjonalny sposób wyjaśniony motyw dzieci z wyliczanką – generalnie film póki co ma w miarę spójną logikę, która pewnie tradycyjnie rozjedzie się w sequelach.

Uważaj bo łóżko zarwiesz!

Stylistycznie nowy Nightmare kurczowo trzyma się tradycji, ale to się akurat udawało w każdym wypadku. Mroczki, kotłownie, zielono-czerwona paleta – w wersji współczesnej ćwiczyliśmy to już we Freddy vs. Jason. Jako dodatkowy bonus mamy atrakcje w stylu świńskich łbów (bez cameo Pana Posła) – co zapewne jest echem po nowych Teksańskich Masakrach tej samej wytwórni. W filmie jest całkiem sporo oldskulowych efektów praktycznych, ale i kupa CGI – zwłaszcza w mikro-drzemkach. Szkoda, że próbowano w CGI zrimejkować klasyczne efekty typu „Freddy napierający na tapetę” co wyszło tak sobie.

Tak więc film niezły, choć nie porusza tak jak FvsJ – aczkolwiek jak wspomniałem, kolejny zwykły sequel z Englundem też by specjalnie nie poruszył. Warto obejrzeć dla oldskulowego klimaciku i z sentymentu – natomiast ubolewam nad brakiem cameo dawnych bohaterów; może niekoniecznie Deppa, ale sam Robert by się przydał.

Ocena (1-5):
Swetr: 5
Freddy-post: 3
Freddy-pre: 5
Fajność: 4

Cytat: Computer entering sleep mode.

Ciekawostka przyrodnicza: Nie da się ukryć, że film nosi duże podobieństwa do Predators, które obejrzałem 10 minut po nim. Oba obrazy są rimejkami kultów z lat ’80, w obu jest tajemniczy nadnaturalny przeciwnik i obaj główni enemy kończą dokładnie w ten sam sposób.

Written by: Commander John J. Adams

 

Komenty FB

komentarzy

Komercha

5 Komentarze(y) na Nightmare on Elm Street

  1. Cos laskawy jestes JJA dla tego mega crapa – wytrzymalem 30 minut i tak mnie zamulila ta tandeciarska produkcja ze az zatesknilem za Phantome Meneace 😛

  2. A może dystrybutor zapłacił za pozytywną recenzję? Albo postraszył Fredim?

  3. Film spójny i konsekwentny – to fakt. Postać Frediego przed i po zagrana dobrze – również fakt, ale tu zatrzymam się z wymienianką pozytywów. Dawno nie oglądałem oryginałów, ale obraz Frediego jaki pamiętam z tamtych filmów to Fredie pełen energii, żywiołowy, dowcipny… no właśnie, było w postaci kreowanej przez Englunda coś bardziej ludzkiego, prawdziwego i konkretnego. Nie potrafię tego wrażenia lepiej nazwać, więc przez kontrast napiszę, że nowy Fredie jest zbyt ponury, poważny i niepasujący do oryginału. To nie był Fredie jakiego chciałbym zobaczyć. I to jest raz.
    A dwa: kto wpadł na genialny pomysł zabijania emoludy?! Po co zabijać kolesia w koszulce Joy division? Przecież za chwilę sam by się pociął? I to drugi argument przeciw filmowi. Pierwsze "Koszmary" powstawały w Stanach gdzie wszystko było naj: samochody, ciuchy, idole, a nastolatki mogły być bezmózgowe, ale były z Ameryki. W piękny sen o luzackim życiu wdzierał się facet z nożami na rękawicy, co tworzyło cały klimat. Kogo dziś obchodzi szlachtowanie emo? Ten film choć zrobiony sprawnie nie tworzy kontrastu z rzeczywistością poza salą kinową. Dzisiaj nawet część Amerykanów nie wierzy w swój sen, więc nie ma pożywki dla koszmaru. B)

  4. "generyczne" – uwielbiam tę kalkę 😀

  5. Prawie jak geriatrycznie

Dodaj komentarz